Ryszard Wieczorek - trener piłkarski.

"Szkolenie dzieci i młodzieży jest niezwykle wymagające."

 

 

 

Edyta Pawlak-Sikora: Zawsze w Pana życiu była tylko piłka nożna, czy znalazł Pan również przestrzeń na inne dyscypliny?

Ryszard Wieczorek: Od zawsze w moim życiu był... po prostu sport. Od dzieciństwa byłem sportowo uzdolniony i jako młody chłopak brałem udział we wszystkich rozgrywkach sportowych, jakie tylko działy się w szkole. Grało się wtedy w siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną, piłkę ręczna itd. Mogę powiedzieć, że praktycznie dotknąłem w swoim życiu wielu dyscyplin, które potem pomogły mi w rozwoju już stricte piłkarskich zdolności. Każda dyscyplina może coś zaoferować jeśli chodzi o koordynację, rozwój poszczególnych mięśni czy ogólny rozwój fizyczny młodego człowieka.

Do tego miałem z kogo czerpać wzorce - mój ojciec i starszy brat grali w piłkę.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A od kiedy piłka nożna zagościła u Pana na dobre?

Ryszard Wieczorek: Piłka była wiodącą dyscypliną, tak jak powiedziałem, oprócz tych wszystkich dodatkowych dyscyplin, to ona przede wszystkim pochłaniała mój czas wolny. Grałem z kolegami na przydomowych placach, na małych boiskach, potem w klubie, gdzie zaczynałem jako trampkarz. Później pokonywałem wszystkie szczeble szkoleniowe poprzez juniorów, seniorów tak do zakończenia liceum, kiedy to podjąłem pracę na kopalni w swoim wyuczonym zawodzie. Po czasie pojawiła się propozycja od trzecioligowego Górnika Pszów - wtedy zaczęła się dla mnie prawdziwa piłka na co raz to wyższym poziomie.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Jak rodzice zapatrywali się na Pana wybory sportowe i zawodowe?

Ryszard Wieczorek: Początkowo rodzice kładli nacisk na szkołę i pracę. W tamtych czasach, w tamtym środowisku, nikomu nie przychodziło do głowy, że piłka może stać się zawodem i źródłem utrzymania – stąd decyzja o wyborze liceum i pracy na kopalni. Spokojnie udawało mi się łączyć pracę z graniem w Górniku Pszów. Prawdziwe dylematy pojawiły się wraz z propozycją, jaką otrzymałem z I-szo ligowej wówczas Odry Wodzisław. To był moment, kiedy postawiłem wszystko na jedną kartę – wybrałem oczywiście Odrę, zwolniłem się z kopalni, rozpoczęło się wówczas zawodowe granie, które pochłonęło mnie na „parę” dobrych lat.

W międzyczasie ożeniłem się, pojawiły się dzieci. Z czasem zacząłem zastanawiać się nad swoją dalszą przyszłością – wnikliwie obserwowałem trenerów, z którymi miałem okazję pracować. Rozpocząłem zdobywanie uprawnień do prowadzenia zespołów na poszczególnych poziomach. To był proces, który w zasadzie trwa do dzisiaj. A dziś jestem... tu, gdzie jestem (uśmiech).

 

 

Edyta Pawlak-Sikora: Cieszą Pana sportowe sukcesy synów?

Ryszard Wieczorek: Najbardziej cieszy mnie to, że wraz z żoną poświęciliśmy im dużo czasu. Wiadomo, jak to jest z młodymi chłopakami. Kiedy ja byłem w ich wieku, rodzice nie mieli możliwości, środków transportu, żebym mógł rozwinąć skrzydła. Realizowałem się w tym środowisku, gdzie mieszkałem, czyli na wsi. Pracując w Odrze, kiedy chłopaki dorastali, wraz z żoną poświęciliśmy im sporo czasu dowożąc ich na treningi do Wodzisławia. Wiele razy siedzieliśmy z żoną i się zastanawialiśmy, czy warto, czy idzie to w dobrym kierunku, czy oni coś z tego będą mieli, oprócz strony piłkarskiej? Odpowiedzi na te pytania pojawiły się same, kiedy chłopaki mieli po 18-20 lat. Zobaczyliśmy wówczas, że oni już wyrośli z najtrudniejszych czasów dla ich rówieśników. Dostrzegliśmy, że „ci” rówieśnicy albo stoją pod budką z piwem albo czymś innym... Teraz, kiedy z żoną siedzimy sobie i analizujemy, ten czas, mamy świadomość, że choć najtrudniejszy okres w ich życiu przesiedzieliśmy w samochodzie, zawożąc ich na treningi, poprzez sport wychowaliśmy się ich na porządnych ludzi, bez ułomności cywilizacyjnych.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Jak w tym Waszym męskim - piłkarskim świecie odnalazła się Pańska żona?

Ryszard Wieczorek: Żona nie pochodzi z rodziny piłkarskiej ani sportowej, ale od samego początku, kiedy jest ze mną uczy się tego sportu. Na dzień dzisiejszy jest moim najlepszym krytykiem. Ma już silnie sprecyzowaną opinie o piłce, zna się na tym. Komentuje wiele spotkań, precyzuje niezwykle cenne uwagi. Odnalazła się w tym, co mnie bardzo cieszy. Bardzo podobną historię życia zaczyna właśnie nasza córka.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Oprócz dwóch synów, jest jeszcze córka?

Ryszard Wieczorek: Tak - mam kompletną rodzinę (uśmiech). Między chłopakami jest jeszcze córka, która w przyszłym roku wychodzi za mąż za mojego piłkarza. Taka tradycja (uśmiech), ponieważ, kiedy spotykamy się na co dzień w gronie sportowym – najzwyczajniej w świecie zaprzyjaźniamy się. Starszy syn zabrał kiedyś córkę na zabawę i tam (Młodzi) się poznali. Potrafimy to wszystko jednak ze sobą pogodzić: to, co jest w domu zostaje w domu, a co się dzieje na boisku, zostaje na boisku.

 

 

Edyta Pawlak-Sikora: Jak Pan ocenia dzisiejszą sytuację sportu dzieci i młodzieży w Polsce?

Ryszard Wieczorek: Powiem tak: dzisiaj to jest komercja. Kiedyś bywało tak, że zapisując się do klubu, nie było mowy o opłatach. Dzisiaj to jest nie do pomyślenia, żeby dziecko, rozwijając się, nie musiało za to płacić. Moim zdaniem jest to w pewnym zakresie słuszne, bo jeśli ktoś chce dobrze śpiewać, czy dobrze grać na jakimś instrumencie, czy też dobrze władać obcym językiem, to musi za to odpowiednio płacić. Ta sama zasada dotyczy piłki nożnej - żeby wyszkolić piłkarza, rodzice muszą łożyć na ten kierunek szkolenia. Mam tylko wątpliwości, czy wszyscy trenerzy, którzy pracują z dziećmi mają do tego odpowiednie kwalifikacje i czy oby na pewno powinni to robić. Szkolenie dzieci i młodzieży jest niezwykle wymagające. Polecam dogłębną analizę klubu, czy trenera pod nadzór którego powierzamy naszą pociechę.

 

 

Źródło foto: www.energetykrow.rybnik.pl