Leszek Ojrzyński - trener piłkarski 

Sport (...) uczy systematyczności, odpowiedzialności, współpracy.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Czy Twoje dzieciństwo przesiąknięte było piłką?

Leszek Ojrzyński: Przesiąknięte było sportem – ogólnie. Miałem szczęście wychowywać się w czasach, kiedy nie było jeszcze komputerów i razem z rówieśnikami, byliśmy „skazani” na ruch. Wychowałem się w małej miejscowości tj. w Gołotczyźnie niedaleko Ciechanowa i całe dnie spędzałem na podwórku, grając we wszystko. Były to czasy, kiedy nie było rozwiniętej infrastruktury sportowej, ale fantazja dziecięca pracowała wówczas na najwyższych obrotach: graliśmy w siatkówkę, którą stanowił sznurek lub brama, graliśmy w piłkę nożną na trawniku lub na łące pomiędzy bramkami ustawionymi z tornistrów czy kamieni, pływaliśmy w rzece, walczyliśmy na szpady z kijków, wspinaliśmy się na drzewa. Połknąłem wówczas bakcyla rywalizacji sportowej – stale konkurowaliśmy ze sobą w turniejach „podwórko na podwórko”, czy „ulica na ulicę”. Założyliśmy własną drużynę sportową o nazwie... (chwila namysłu z wymownym uśmiechem na twarzy) "Orion" (nieprzerwany uśmiech). Zbieraliśmy butelki, za które kupiliśmy sobie identyczne koszulki, żeby „profesjonalnie się prezentować”. To było ciekawe dzieciństwo. Ważną postacią w moim sportowym życiu był ówczesny nauczyciel wychowania fizycznego, jednocześnie trener piłki nożnej, dzięki któremu już od najmłodszych lat wiedziałem, że chcę zostać trenerem.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A czy w Twojej rodzinie były jakieś postaci ze świata sportu? Czy ktoś przed Tobą przecierał szlaki w tej dziedzinie?

Leszek Ojrzyński: Nie. Moi rodzice na początku pracowali na roli, później, czyli kiedy ja pojawiłem się na świecie, przeprowadzili się do większej miejscowości, gdzie oboje poświęcili się pracy w Zespole Szkół. Tato w tym czasie, niemal samodzielnie wybudował dom, co kosztowało go wiele wysiłku. Rodzice stricte ze sportem nie mieli nic wspólnego.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A kiedy dokonywałeś wyboru uczelni i wiązałeś własne plany na życie ze sportem, znalazłeś w nich zrozumienie?

Leszek Ojrzyński: Rodzice zawsze powtarzali, że piłka mi nic nie da. Okazało się jednak inaczej – w piłce odnalazłem swoje miejsce, zawód i sposób na życie. Na początku może nawet nie wierzyli, że dostanę się na wybrane studia – wtedy były inne czasy. Nie było prywatnych uczelni a na państwowe liczba kandydatów na jedno miejsce wynosiła: 4-7 osób.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A później, kiedy już święciłeś pierwsze sukcesy w pracy zawodowejpękali z dumy?

Leszek Ojrzyński: Na pewno się cieszyli. Jestem jedynakiem - ich uwaga i miłość skupiona była tylko na mojej osobie. Jako trener spotkała mnie największa radość i tuż po niej największa przykrość – kiedy pracowałem już w Koronie (to był mój pierwszy sezon w ekstraklasie), po meczu ze Śląskiem Wrocław, drużyna po zakończeniu kolejki wskoczyła na pozycję lidera. Następnego dnia zadzwonił do mnie tato z gratulacjami, słyszałem i czułem w jego głosie radość i dumę. Po dwóch godzinach otrzymałem telefon z informacją, że tato nie żyje.

Rodzice zawsze mi kibicowali. Mama do dzisiaj sprawdza na telegazecie wyniki meczy i śledzi na bieżąco losy mojej drużyny.

Największym dowodem na to, że uszanowali moją decyzję był fakt, że przez lata, kiedy początkowo nie miałem szczęścia do uczciwych działaczy, bardzo mi pomagali, w tym wspierali mnie finansowo. Gdyby nie ich pomoc na pewno miałbym wtedy o wiele trudniejszą sytuację i nie wiem czy nie musiałbym zająć się czymś innym, żeby podołać własnym zobowiązaniom i móc utrzymać rodzinę.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Skoro jesteśmy przy rodziniew jakim wieku dziś Twoje dzieci?

Leszek Ojrzyński: Córka Oliwia ma 12 lat, syn Jakub – 10.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Widzisz w którymś z nichmałego Leszka? - jak sobie radzą w świecie sportu?

Leszek Ojrzyński: Córka ma mój charakter, temperament, ale to bardziej artystyczna dusza. Jest bardzo aktywna, lubi być w centrum uwagi, wszędzie jej pełno, choć na krótko, ale woli... śpiewać. Ma smykałkę do siatkówki, choć aktualnie próbuje swoich sił w piłce ręcznej.

Syn, po przeprowadzce do Kielc, ćwiczy w Koronie. Jest bramkarzem – jak tata kiedyś. Nie wiem czy piłka nożna to jego sposób na życie, na razie testuje, szuka własnej ścieżki.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A żona też jest ze sportem związana?

Leszek Ojrzyński: Żonę poznałem na studiach – jest piłkarką ręczną. Grała kiedyś w Skrze Warszawa, w AZS-ie. Mam w niej pełne wsparcie, choć mam świadomość, że jest jej czasem bardzo ciężko. Ja często jestem poza domem, wówczas wszystkie obowiązki związane chociażby z wychowywaniem naszych dzieci spadają tylko na nią. Dzięki Bogu, jest świetnie zorganizowana i daje sobie jakoś radę.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Puentując naszą rozmowę: co doradziłbyś rodzicowi nad wyraz aktywnego malucha, roznoszącego dom nadmiarem energii?

Leszek Ojrzyński: Zapisać na zajęcia sportowe – wtedy energia z dziecka uchodzi. Ruch jest najlepszą receptą na wiele problemów: nie dość, że kształtuje ciało, ale i umysł. Ruszając się jesteś zdrowszym człowiekiem, lepiej się czujesz. Ta sama zasada dotyczy również i dzieci. Sport do tego uczy systematyczności, odpowiedzialności, współpracy.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A namawiałbyś go jakoś szczególnie na Twoją wiodącą dyscyplinę, czyli na piłkę nożną?

Leszek Ojrzyński: Na pewno. Dzisiaj przy tylu orlikach, akademiach piłkarskich, dzieci mogą być szkolone na dużo wyższym poziomie. Nie przez przypadek użyłem słowa „szkolone”, ponieważ dzieci powinno się uczyć, wszechstronnie szkolić – nie trenować. Mam tu na myśli zarówno uczenie, szkolenie ruchowe, ale i mentalne. Zawsze lepiej współpracować z dobrym człowiekiem, bez względu na to czy ma 59, 19 czy 9 lat. Do tego z tym wszystkim w parze musi iść dbałość o naukę i obowiązki szkolne.

 

foto: Ireneusz Dorożański